W maju zdecydowanie więcej mi przybyło [
KLIK], niż ubyło, ale najwyższa pora oficjalnie rozliczyć się z zeszłym miesiącem =)
Już sama miniatura odwzorowuje moją nieustającą walkę o systematyczność, ale to na szczęście nie wszystko, co udało mi się opróżnić w maju. Dlatego zapraszam - zajrzyj do dalszej części wpisu i razem ze mną pożegnaj majowe, kosmetyczne śmieci =D
Maj rozpoczął się Nam piękną, słoneczną majówką, którą wraz z rodziną spędziłam w malowniczym Gródku nad Dunajcem. Oczywiście przyjechałam z większą liczbą kosmetyków [
KLIK], niż wyjechałam.
Miniatura szamponu i odżywki do włosów z Alverde sprawdziły się aż za dobrze. Włosy były oczyszczone, miękkie i delikatnie odbite od nasady. Dzięki odżywce pięknie lśniły i łatwo się rozczesywały. Niestety, włosy były tak nawilżone i śliskie, że każda gumka do włosów z nich zjeżdżała =D
W maju wzięłam się również za naturalne żele pod prysznic od Greenfrog Botanic. Jak zobaczycie po następnych zdjęciach, zużyłam oba zachomikowane opakowania =) Żel miał piękny, delikatnie męski zapach (geranium i mięta pieprzowa) i nie pienił się zbyt mocno. Dobrze oczyszczał i pozostawiał skórę nawilżoną. Można wręcz powiedzieć, że koił skórę po słonecznych kąpielach =)
Największym sukcesem maja jest zużycie do cna węglowego mydła od
Mohani [
KLIK]. Początkowo używałam go jedynie do mycia twarzy, gdzie sprawdzał mi się genialnie. Nic dziwnego, że znalazł się w ulubieńcach lutego [
KLIK]. Jednak taka forma była zdecydowanie zbyt oszczędna, a mydła praktycznie nie ubywało. Żeby zapobiec jego zepsuciu, zaczęłam myć nim całe ciało i powiem Wam, że świetnie mi się sprawdzało. Skóra wcale nie była taka piszcząco czysta, jak w przypadku twarzy. Polecam jednak zaopatrzyć się w jakąś rękawicę lub gąbkę - tak długi kontakt rąk z oczyszczającym mydłem potrafi nieźle dać im w kość =D
Do kosza powędrował też dezodorant w sztyfcie od Fa. Chociaż dobrze chronił i nie brudził ubrań, to nie mam najmniejszej ochoty spotykać się z nim ponownie. Sztyft nieestetycznie rozjeżdżał się na brzegach opakowania, brudząc je - koszmarnie to wyglądało i nie mam ochoty oglądać tego ponownie. Aż odechciewało się brać coś takiego do ręki, chociaż czyściłam i wycierałam w zasadzie po każdym użyciu.
Z ogromną ulgą wykończyłam butlę toniku antyoksydacyjnego od
Ziai [
KLIK]. Jako dodatkowy nawilżacz do twarzy spisywał się nieźle, jednak miał niebywałą zdolność do podrażniania moich oczu, co kompletnie mi w nim nie leżało. Z tego, co widziałam po komentarzach, większość z Was takich problemów nie miała, a ja sama wcześniej też na żaden tonik tej marki się nie nacięłam. No cóż... Nie polubiliśmy się =)
Setka już butelka dwufazowego płynu do demakijażu wrażliwej skóry od
Mixa [
KLIK]. Jedyny w swoim rodzaju, najlepszy i niezastąpiony. Zresztą sami widzicie, że nie mam najmniejszej ochoty na szukanie nowości w tej kategorii. Po prostu lepiej się nie da, a kolejne opakowanie jest już w użyciu!
Zostałam też zmuszona do wyrzucenia opakowania po płynie micelarnym od
Vianka [
KLIK]. Samego płynu zostało mi jeszcze jakieś 50 ml, ale opakowanie niestety nie przeżyło upadku z wysokości i nakrętka się potłukła. Sam płyn jest świetny i obecnie służy mi głównie jako tonik w butelce z atomizerem.
Brnąc dalej w pielęgnację twarzy, udało mi się zużyć jeszcze jeden produkt do oczyszczania cery. Krem myjący od
Bee Good [
KLIK] okazał się być kompletną klapą, bo zamiast do demakijażu, nadawał się jedynie do porannego mycia. Trochę szkoda, bo liczyłam na to, że odmieni on moje nastawienie do tego typu produktów.
W majowym śmietniku pojawił się też kultowy krem do cery tłustej od
La Roche-Posay [
KLIK]. Strasznie się cieszę, że mogliśmy się poznać chociażby przez tą miniaturową wersję. Tak znane i zachwalane produkty zawsze budzą we mnie wewnętrzną potrzebę testowania. Niestety na mojej cerze ten krem większego wrażenia nie zrobił i sama określiłabym go jako przeciętny.
Ostatnim produktem z tego zdjęcia jest serum z liposomalną witaminą C od
Delia Cosmetics [
KLIK]. Dla mnie prawdziwy sztos! Bardzo delikatne, nieinwazyjne, a jednak dające niesamowity efekt zdrowej, rozświetlonej skóry. Dlaczego sprzedają to w tak małych opakowaniach?!
Wykończyłam też dwie bazy pod makijaż. Pierwsza pochodzi od
Bielendy [
KLIK] i była przede wszystkim nawilżająca. Delikatnie maskowała zaczerwienienia, miała formę designerskich perełek i fajnie doładowywała skórę składnikami nawilżającymi. Na krótsze wyjazdy brałam ją zamiast kremu czy serum =) Natomiast drugi egzemplarz pochodzi z
Wet n Wild [
KLIK] i był moim klejem do podkładu. Baza naprawdę nieźle przytrzymywała podkład w kłopotliwych miejscach, czyli dla mnie tam, gdzie skóra styka się z oprawkami okularów. Gdybym nie miała nic o podobnym działaniu, z pewnością miałabym już drugie opakowanie.
Z czystej przyzwoitości pożegnałam też dwa opakowania tuszu do rzęs. Oba sprawdzały mi się naprawdę dobrze, jednak były otwarte już zdecydowanie zbyt długo. O efektach, jakie dają te tusze możecie poczytać w osobnym poście:
Collistar [
KLIK] i
Maybelline [
KLIK]
Wśród majowych śmieci znalazło się też coś do pielęgnacji ciała. Dwa kremy do rąk - jeden od
Balea, który służył mi również jako balsam do ciała spisywał się nieźle, chociaż gdyby tak intensywnie nawilżał, jak pachniał to byłby z pewnością hitem wszech czasów. Drugi pochodził od
Kafe Krasoty i zgodnie z oczekiwaniami [
KLIK], skradł moje serce. Idealny krem do torebki, który mimo małych rozmiarów ma wielką moc. Świetnie nawilżał i wchłaniał się w mgnieniu oka. Z pewnością nie był to mój ostatni krem tej marki.
Krem do stóp to u mnie nowość =D Z reguły smaruję je balsamem do ciała bądź kremem do rąk (bądź próbkami kremów, w sumie wszystko co kremowe nada się do tego celu =P). Ten egzemplarz zgarnęłam razem z wygraną w konkursie u Kasi [
KLIK] i cieszę się, że miałam okazję potraktować stopy czymś dla nich dedykowanym. Krem rzeczywiście zmiękczał skórę, ratował suche pięty, ale raczej ponownie się nie spotkamy. Konsystencja tego kremu, a raczej gęstej maści, na samo wspomnienie wywołuje u mnie ciarki =D
Zużyłam paczkę węglowych chusteczek micelarnych [
KLIK] i przyznaję, że bardzo się do nich przyzwyczaiłam. Przez to też nie ma w tym denku żadnego płynu micelarnego (oprócz
Vianka, w którym zepsuła się nakrętka). Nie zmienia to jednak faktu, że płatki kosmetyczne po prostu muszą się pojawić w tym zestawieniu, bo inaczej nie byłoby to denko =)
Oczywiście nie mogło tutaj zabraknąć całego wachlarza maseczek. O każdej z nich pojawił się osobny post, więc jeżeli jesteście zainteresowani recenzją, zapraszam tutaj:
Balea [
KLIK],
Vianek i Bielenda [
KLIK],
Tencel Body Club [
KLIK]
No... To już by było na tyle. Szczerze mówiąc, w denkowym kartoniku robiło to większe wrażenie, niż na tych kilku zdjęciach. Pozostaje mieć nadzieję, że czerwcowe denko będzie nieco bardziej obszerniejsze, a już coś tam w tym kartoniku zalega =D
Pozdrawiam Was Gorąco!
SnuKraina =)