Jak tam u Was? Mnie niestety dopadło przeziębienie i kompletnie nic mi się nie chce, nic mi nie pasuje i nawet najmniejsze drobiazgi mnie denerwują. Ah... Te uroki choroby =) Odzwierciedlając mój humor i negatywne nastawienie do świata postanowiłam napisać Wam o trzech produktach, które znalazły zaszczytne miejsce na samym dnie mojej kosmetyczki, bo zupełnie mi się nie sprawdzają.
Na wstępie od razu zaznaczę, że to moja prywatna opinia, a prezentowane przeze mnie kosmetyki dla Was mogą być nawet Hitami Wszechczasów. Jeżeli tak rzeczywiście jest, to szczerze Wam zazdroszczę, bo mnie doprowadzają do szewskiej pasji =)
TUSZ DO RZĘS
- BETTER THAN SEX -
TOO FACED
Obietnice producenta:
Mascara tak uwodzicielska, że jest „Better Than Sex”! Formuła zawiera najczarniejsze pigmenty, zwiększa objętość, wydłuża, podkręca rzęsy dając wielowymiarowy, ekstremalny efekt. Szczoteczka w kształcie klepsydry, zainspirowana linią kobiecego ciała, umożliwia wielowymiarowym włóknom dotarcie do każdej rzęsy i pokrycie ich kolorem czarnym jak węgiel.
Cena: 105 zł/ pełnowymiarowe opakowanie, dostępne w perfumerii Sephora [KLIK]
Moje wrażenia:
Nawet nie wiecie, jak bardzo zaświeciły mi się oczy, gdy zobaczyłam jaką miniaturkę niesie mi pani w perfumerii. Hura! W końcu wypróbuję tą mega znaną i zachwalaną na jutjubach maskarę do rzęs. Na jej temat usłyszałam AŻ jedną złą opinię i to dopiero po moich testach... A faktów niestety nie da się oszukać, można za to wyrzucić stówkę w błoto.
Prawda jest taka, że efektu WoW na rzęsach nie da się tej maskarze odebrać. Szczoteczka złapie nawet najmniejsze i niewidoczne włoski czyniąc z nich mega długie i mega czarne, niemal sztuczne rzęsiska. I ten efekt naprawdę mi się podoba, ale... No właśnie, ale. Tusz w 2 - 3 godziny od nałożenia zaczyna się kruszyć, sypać i rozmazywać pod okiem tworząc efekt naprawdę dorodnej pandy. A umówmy się, że póki zima była dla nas łaskawa, to zbyt trudnych warunków do przetrwania ten produkt nie miał. Przy wietrze, łzach i deszczu to zapewne strach się bać, jakbym mogła wyglądać - przebranie na halloween miałabym gotowe.
Nie będę Wam kłamać, że wyrzucam tą miniaturę do kosza, bo póki co rzeczywiście jej używam. Jednak bardziej dla zabawy, niż do prawdziwego makijażu - a to do zdjęć, a to na wyjście do sklepu. Tam, gdzie mam pewność, że zdążę wrócić do domu, zanim posądzą misia o ucieczkę z klatki =P
Wiem, że istnieje wersja wodoodporna tego tuszu, która bardzo mnie korci. W końcu taki efekt, chociażby na same imprezy czy większe wyjścia, bez doklejania sztucznych rzęs byłby u mnie bardzo pożądany. Możliwe, że kiedyś odżałuję te pięć dyszek i ją kupię, zwyczajnie po to, by zaspokoić swoją ciekawość. Jeżeli miałyście do czynienia z tą maskarą - w wersji zwykłej, bądź wodoodpornej - to koniecznie dajcie znać. Jestem bardzo ciekawa, jakie są Wasze opinie.
LIPGLOSS
- PROVOKE -
DR IRENA ERIS
Obietnice producenta:
Intensywnie nawilża usta i nadaje im długotrwały połysk. Sprawia, że stają się miękkie i gładkie. Pielęgnacyjna formuła, wzbogacona o Volulip Complex regeneruje i ujędrnia usta, nadając im pełniejszy wygląd. Formuła bezzapachowa, hypoalergiczna, testowana dermatologicznie.
Cena: 55 zł/ 3,5 ml, dostępny w perfumerii Douglas [KLIK]
Moje wrażenia:
Kolejny produkt, który trafił do mnie przypadkiem. Jeżeli się nie mylę, to za sprawą jakiegoś pudełka beauty. Wiele razy już próbowałam się z tym błyszczykiem zaprzyjaźnić (szczególnie wiosną i latem, gdy nie miałam ochoty na ciężkie pomadki) i znaleźć mu jakieś zastosowanie, ale po prostu nie daję rady. Ani solo, ani na pomadki kolorowe, ani jako nawilżacz do ust...
Po pierwsze - konsystencja. Błyszczyk przypomina gęsty, bardzo lepiący się klej bądź gorący wosk. Lepi się do skóry niemiłosiernie, nakładając go na dłoń czułam, jak włoski na skórze błagają o litość, a uczucie lepkości nie znika do momentu starcia produktu. Czyli usta do siebie się lepią, włosy się przyklejają i wszystkie lecące na Waszą twarz paprochy również. Zupełnie nic przyjemnego.
Po drugie - smak/ zapach. Pamiętacie, jak pod koniec lat 90 w osiedlowych drogeriach królowały brokatowe błyszczyki? Takie bardzo błyszczące, o chemicznym smaku i zapachu? No, to jesteśmy w domu =) W tym wypadku mamy dokładnie ten sam posmak, który wykrzywia twarz i nie chce opuścić naszych ust, powrót do wczesnych lat dzieciństwa zagwarantowany =P Szkoda tylko, że tamte błyszczyki kosztowały kilka złotych, a nie 50 =P
Nawet na ręce wygląda trochę jak rozlany, zabarwiony wosk. Próbowałam zużyć go w domu, przy związanych włosach jako balsam nawilżający. Niestety w moim odczuciu ten produkt w ogóle nie nawilża, a wręcz wysusza usta.
Kolorek ma ładny, jednak biorąc pod uwagę komfort użytkowania, już dawno powinien znaleźć się w koszu. I nie martwcie się, nie nakładałam na usta takiej warstwy, jaką widzicie na ręce. Nawet ta najcieńsza potrafi doprowadzisz do szewskiej pasji =)
PUDER BANANOWY
- BANANA STORY -
ECOCERA
Obietnice producenta:
Puder bananowy to kosmetyk, który dedykowany jest głównie dla osób o ciepłej oliwkowej karnacji, a także dla opalonych twarzy. Kosmetyk posiada delikatny żółtawy odcień, ale jednocześnie jest półtransparentny, hipoalergiczny, nie zawierający talku i parabenów. Produkt nadaje cerze jedwabistą, aksamitną gładkość, jest lekki - nie zatyka porów, pozostawia na skórze naturalne wykończenie. Puder może być stosowany jako fixer w celu utrwalenia makijażu lub jako bronzer do konturowania rysów twarzy. W swoim składzie zawiera proszek ryżowy, który jest jednym z najsilniejszych absorbentów sebum.
Cena: 19,90 zł/ 15g, dostępny m.in. w drogerii eKobieca [KLIK]
Moje wrażenia:
W tym wypadku wylewanie żali zacznę od tego, że ten produkt po prostu nie jest dla mnie. Mam jasną karnację, w żółtych tonach i dość szybko przetłuszczającą się. Kupiłam ten puder z myślą, że może będzie to fajny produkt wykończeniowy, ożywiający nieco cerę, rozświetlający mat na mojej buzi i bardzo się przeliczyłam.
Wszystkie opinie, dotyczące tego, że ten puder nadaje się do utrwalenia korektora, bakingu czy innego nakładania go w dużej ilości - szczerze podziwiam. Raz tylko odważyłam się nałożyć go jako puder pod oczy, utrwalający korektor i skończyło się to bardzo odznaczającymi się, żółtymi podkówkami, które za nic w świecie nie chciały się rozetrzeć.
Jako puder matujący na mojej skórze nie sprawdza się wcale. Żeby cokolwiek zmatowił czy utrwalił na dłużej niż 3 godziny, musiałabym zatynkować się nim na żółto. A do świąt wielkanocnych i przebrań za kurczaczka jeszcze trochę czasu zostało =P
Dlatego teraz, skoro już i tak go mam, pudruję się nim w minimalnych ilościach. I to też tylko wtedy, gdy mam za dużo czasu na makijaż, i to tylko po to, by po trochu dobić dna. Bo na swojej skórze nie widzę żadnego efektu. Próbowałam go też na mamie - ma bardziej opalony odcień skóry i zdecydowanie bardziej ciepły. To dopiero wyglądało zabawnie =) Zresztą, same widzicie, jaki ten puder ma kolor, wystarczy wyobrazić sobie resztę =P
Nie rozumiem też propozycji konturowania się tym pudrem. Może to dlatego, że nie posiadam śniadej, oliwkowej cery i nie potrafię sobie wyobrazić konturowania na żółto. Jeżeli ktoś go używa w ten sposób i jest zadowolony z efektów, to chętnie poszerzę horyzonty i zobaczę zdjęcie =)
Podejrzewam, że puder mógłby mi się sprawdzić na zbyt różowym podkładzie, jednak póki co nawet takiego nie posiadam. Raczej nie kupuję podkładów na siłę, żeby tylko je przetestować, więc różowych tonów unikam jak mogę.
Jednak będąc tu zupełnie szczerym, nie mogę tego pudru nazwać bublem. W internecie znajdziecie na jego temat kilka pozytywnych opinii, negatywnej nie znalazłam żadnej, ale też nie poświęcałam zbyt wielu minut na szukanie. Tym razem to moja cera okazała się być niedostosowana do produktu i szczerze wierzę, że wielu z Was mógłby się ten puder sprawdzić.
I tym prawie pozytywnym akcentem zakończyliśmy szybki przegląd nietrafionych produktów. Oby drugi wpis z tej serii nie pojawił się na moim blogu zbyt szybko. W końcu nikt nie lubi kiepskich, bądź niesprawdzających się kosmetyków. A tak przy okazji - we wczorajszym wpisie ogłosiłam rozdanie walentynkowe. Może ktoś z Was ma jeszcze ochotę wziąć udział i upolować m.in. bardzo fajne, rozświetlające serum do twarzy?
Link do rozdania: [KLIK]
Pozdrawiam Was Gorąco!
SnuKraina =)
|
O tym pudrze jeszcze nie czytałam.
OdpowiedzUsuńW takim razie: ta da daaam =)
UsuńO, czekałam na recenzję tego pudru. Jak dobrze, że go jednak nie kupiłam i ponownie sięgnęłam po ryżowy. Najczęściej wykonuję baking i nie wyobrażam sobie wyjść w żółtym tynku do pracy :D
OdpowiedzUsuńNo niestety, ja też lubię sypnąć większą ilością pudru, a przy jasnej karnacji tym się nie da :P Jak nałoży się go mało, to z kolei nie widać żadnego efektu. Czytałam, że kolorystycznie jest ciemniejszy od tego bananowca z Wibo, więc obstawiam, że dla nas jest po prostu za ciemny =)
Usuńnie cierpię kiedy tusz się kruszy i osypuje... jeszcze za taką cenę!
OdpowiedzUsuńDyskwalifikacja kompletna =) W końcu czego więcej oczekiwać po tuszu, po za tym że oprócz jakiegoś tam efektu będzie też trwały =)
UsuńNiestety czasami trafiają nam się takie nie wypały, oby jak najrzadziej
OdpowiedzUsuńDokładnie! Oby jak najdalej od takich kosmetyków =)
UsuńA tak mnie kusił ten puder bananowy :P U mnie z kolei maskara Too Faced w ogóle się nie osypywała :D
OdpowiedzUsuńAle Ci zazdroszczę! Tak mi się podoba ten efekt na rzęsach, no ale nie mogę chodzić z czymś takim :P Wyglądam jakbym była brudna =)
UsuńNie korzystałam z tych produktów, może to i dobrze ;)
OdpowiedzUsuńKto wie, może akurat Tobie by się spodobały 😜
Usuńja miałam ryżaka z ecocery i się nie polubiliśmy :(
OdpowiedzUsuńA co takiego Ci robił? Jestem ciekawa, bo to akurat jeden z moich ulubionych =)
UsuńNie miałam żadnego gagatka z powyższych, choć nie powiem, że ten puder z ecocery mnie nie kusił. Teraz na pewno się ze trzy razy zastanowię przed jego zakupem. Poza tym widzę nowy nagłówek, wow! :)
OdpowiedzUsuńPrzed zakupem najlepiej by było się z nim zapoznać na żywo, bo kolor ma specyficzny jak na puder =)
Usuń