Z jednej strony ciężko mi uwierzyć, że to już końcówka lata... a z drugiej - patrząc na tą pogodę - szału nie ma =) Na szczęście ostatni miesiąc minął Nam jednak pod znakiem upałów, a co za tym idzie testów nowości było niewiele. W pielęgnacji nie wykorzystałam w zasadzie nic nowego - kończyłam pootwierane pudełka =) W sumie nadal to robię, jednak na szczęście już się kończą i niedługo będę mogła rozejrzeć się za czymś nowym.
Dlatego też zapraszam Was na kolorówkowych ulubieńców miesiąca =) Może nie ma szału, ale i tak podzielę się z Wami perełkami po które sięgałam dosłownie w każdym makijażu =)
ROZŚWIETLACZ STAR DUST, LILY LOLO
Mowa o tej przeuroczej miniaturce - moim szalenie udanym zakupie z drogerii Iwos, gdzie kosztowała mnie ona jakieś 10 złotych. Znam siebie już na tyle, że wiem, jak ciągnie mnie do nowości i nowych produktów, a zarazem wiem też, że nie jestem w stanie ich zużyć. Zresztą na pewno wiecie o czym mówię - pewnie nie jedna z Was ma w swoich kosmetycznych zbiorach kilka (jak nie kilkanaście =P) róży, bronzerów, rozświetlaczy i całej reszty "bardzo potrzebnych rzeczy", a na dodatek ciągle dokupuje nowe.
W takich sytuacjach wersje mini ratują życie - nie tylko zajmują mniej miejsca, ale również mniej kosztują, a szansa na ich zużycie i zastąpienie danego produktu nowym (bądź takim samym =P) niezaprzeczalnie wzrasta. =)
Za co kocham STAR DUST? Po pierwsze za naturalność, jaką można nim osiągnąć - świetnie sprawdzi się w codziennym makijażu, jednak jego moc można budować - do pełnej błysku tafli. Po drugie - produkt nie posiada wyraźnych drobinek, co bardzo mi się w nim podoba. Wszelkie drobinki i brokaty kojarzą mi się z tandetą, a makijaż ma być naturalny. Po trzecie - jest niesamowicie trwały! Zdarzało się z innymi rozświetlaczami, że wychodziłam z domu z pięknym blaskiem, a wracałam już bez niego. Tutaj nie ma o tym mowy - blask trzymał się pięknie przez całą upalną imprezę i co najważniejsze, pięknie prezentował się na zdjęciach =)
RÓŻ MINERALNY RHUBARB WINE, NEAUTY MINERALS
Przepiękny, dzienny różyk, prawda? Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że w sierpniu nie było dnia, żebym na policzkach miała coś innego. Mocno roztarty pięknie modeluje policzki, podkreśla opaleniznę i ożywia całą cerę. Niby taki niepozorny, a wygląda obłędnie =) Jego trwałości również nie mogę nic zarzucić, ponieważ tak samo jak rozświetlacz przeżył ze mną całą imprezę.
Jego aplikacja jest dziecinnie łatwa, chociaż dosyć męcząca - pudełeczko jest bardzo malutkie, a trzy otworki w solniczce wcale nie przyspieszają wysypywania się proszku. Gdyby wieczko (a co za tym idzie całe pudełko) było nieco szersze, tak żeby bez problemu dało się tam operować pędzlem - byłoby idealnie =)
CIEŃ DO POWIEK MYSTIC, NABLA
Cień pochodzi z nowej kolekcji FREEDOMINATION i jest chyba jednym z najbardziej rozchwytywanych opcji kolorystycznych. Ale muszę mu to przyznać - jest przepiękny. Ten cudowny różo - fiolet z domieszką srebra świetnie sprawdzi się do każdego koloru tęczkówki, a z własnego doświadczenia wiem, że zieleń podbija idealnie =)
Jego ogromną zaletą jest to, że moc można stopniować - mocno roztarty i połączony z czarną kreską to mój hit na co dzień, nałożony z pełną mocą na fiolety i przydymione oko to moja opcja na imprezę - przyciąga wzrok każdego =)
Nałożony bezpośrednio na powiekę trzyma się nieźle, jednak w połączeniu z dobrą bazą jest nie do zdarcia nawet w upały. A przypominam, że na moich powiekach cienie dość szybko się rolują i znikają w załamaniach. Po zakupie tego cienia mam ogromną ochotę na skompletowanie całej palety =)
KREDKA DO KONTUROWANIA 103, HEAN
Fanką konturowania na mokro nie jestem - próbowałam już wielokrotnie się do tego przekonać, jednak na co dzień nie widzę w tym sensu. W tej kredce znalazłam jednak inne zastosowanie niż konturowanie policzków czy czoła - konturuję sobie nią górną powiekę =) Aplikuję ją bezpośrednio na bazę (w tym przypadku korektor płynny od Catrice) w zewnętrznym kąciku oka, rozcieram gąbeczką, a następnie nakładam dowolnie wybrany cień. Gdy się spieszę jest to najczęściej jeden jasny kolor, który z automatu wygląda nieco ciemniej w zewnętrznym kąciku oka, gdy mam nieco więcej czasu lub tworzę mocniejszy makijaż, taka ciemniejsza baza bardzo ładnie podbija moc ciemniejszych kolorów =)
Wiem, Ameryki tym trikiem nie odkryłam, ale mimo wszystko bardzo mi się ten trik podoba, tym bardziej, że oszczędza mi rano sporo czasu podczas wykonywania makijażu =)
VELOUR LIQUID LIPSTICK CALABASAS, JEFFREE STAR
Ojjj, długo mnie kusiła ta pomadka - zarówno sama marka, jak i ten kolor. Trochę odstraszała mnie jej cena (prawie 80 złotych), jednak pokusy są czasami po to, żeby im ulegać =) Tym bardziej, że już po kilkukrotnym jej nałożeniu wiem, że jest warta każdej złotówki - niestety = )
Pomadka bezproblemowo się nakłada (wiadomo, że im mniej tym lepiej, więc przed aplikacją dokładnie wycieram pędzelek), równomiernie pokrywa usta i nie zbiera się w załamaniach. Nie tworzy skorupy na ustach, dzięki czemu nie ma również problemu z kruszeniem się. Nie jest mocno wysuszająca (chociaż jak każda tego typu pomadka, trochę te usta wysusza), nie wylewa się poza kontur, nie potrzebuje konturówki, a jak już zaschnie - to na amen =)
Najlepszym testem dla niej była ostatnia impreza urodzinowa, na której pomadkę poprawiałam raz (!) i to nie dlatego, że musiałam, tylko akurat miałam chwilę i kaprys, żeby to zrobić. Zjada się bardzo równomiernie, pozostawiając na ustach delikatny tint, przez co nadal wyglądają, jakby były pomalowane. Żadne jedzenie ani picie nie jest jej straszne. A wiecie, co jest najlepsze? Po porannym demakijażu na "szybko, szybko byleby iść spać" po paru godzinach obudziłam się z resztkami pomadki wewnątrz ust =) Lubię tymi zastygającymi pomadkami wjeżdżać nieco wgłąb warg, żeby nie było widać sztucznego przejścia między pomadką a naturalnymi ustami, jest to również miejsce, z którego te pomadki schodzą najszybciej - wiadomo, wilgoć, mimika, płyny i jedzenie... nie ma szans, żeby długo się tam utrzymała. A ona nie tylko dała radę, ale pozostała nienaruszona - a mi na ślepo (bo bez okularów), nawet nie przyszło do głowy, że mogłaby się jeszcze tam ostać - dla mnie magia!
A najgorsze jest to, że chcę ich więcej =)
PERFECT COVER BB CREAM, MISSHA
Ostatnim moim ulubieńcem jest krem BB od firmy Missha - pełna recenzja już się powoli klika =) Jak wiecie, ostatnio używam różnych kremów BB i co raz trudniej jest mnie zadowolić. Temu produktowi jednak się to udało =)
Lubię ten produkt przede wszystkim za krycie, które choć jest charakterystyczne dla kremów koreańskich, w porównaniu do polskich wersji nadal jest zaskakujące - w drobnymi przebarwieniami czy wągrami radzi sobie bezproblemowo, świetnie zakrywa pory, pozostawiając na twarzy efekt drugiej skóry. Produkt świetnie się wtapia, a kolor maksymalnie zbliża się do tego na mojej twarzy. Choć sam w sobie bardzo szary, na skórze kompletnie tego nie widać =)
Nie polecałabym go jednak osobom ze sporymi zaczerwieniami - mam tu na myśli blizny czy zmiany potrądzikowe, ponieważ pod tym podkładem nabierają fioletowego odcienia i wyglądają jak siniaki albo jakieś brud - wiem to niestety po sobie =)
Po za tym - rozprowadza się świetnie (niezależnie czy gąbką czy palcami), nie roluje się, a przypudrowany trzyma mat do wieczora - czego chcieć więcej? Opakowanie z pompką tylko ułatwia aplikację - w zasadzie możemy się nie rozstawać =)
A jakie są Wasze ulubione produkty minionego miesiąca?
Koniecznie napiszcie w komentarzach! =)
Do następnego wpisu,
SnuKraina =)
Nie miałam okazji jeszcze poznać tych produktów ;)
OdpowiedzUsuńA który byś chciała najbardziej poznać? ; )
Usuń