2017/07/08

PROJEKT DENKO - CZERWIEC 2017

Witajcie Kochani! = )
Chociaż maj i czerwiec nie były moimi mocnymi miesiącami, jeżeli chodzi o  aktywność blogową, to jednak kosmetyki zużywałam systematycznie i skrupulatnie. Przyznajcie sami, że trochę się tego nazbierało: 


Naprawdę jestem pod wrażeniem, ile radości daje mi każdy kolejny zdenkowany produkt, którym będę mogła się pochwalić i o którym będę mogła Wam opowiedzieć. A jeszcze do niedawna systematyczność w stosowaniu kosmetyków nie była moją mocną stroną. Zdecydowanie - polecam wszystkim, którzy mają problem z systematycznym używaniem kosmetyków, zorganizowanie kartonika na zdenkowane produkty! Jest to olbrzymia motywacja, żeby stosować to, co się ma - wiadomo w końcu, że największe efekty są wtedy, gdy używamy czegoś regularnie =) 
Wróćmy jednak do mojego denka. Chyba po raz pierwszy fotografowałam wszystko tak, jak mi w ręce wpadało i nie ma to większego ładu i składu. Dlatego zacznijmy od początku =)

Super produkt! Z chęcią sięgnę po niego ponownie!
Przeciętniak, szału nie ma.
Tragedia - trzymajcie mnie od tego z daleka!


Szampon do brązowych włosów, Balea - dobrze pieniący się, o pięknym kakaowym zapachu. Nie przesuszał włosów, ani nie przyspieszał ich przetłuszczania się. Delikatnie oczyszczał i nie podrażniał skóry głowy. Jedyny minus to to, że dość mocno plątał włosy - bez odżywki rozczesanie włosów było strasznie bolesne i czasochłonne. Poza tym - całkiem niezły, tani szampon do włosów, który nadaje się do codziennego stosowania. 
Pełna recenzja tutaj: [KLIK]

Żel do mycia twarzy z luffą, -417 - baaardzo delikatny żel do mycia twarzy o pięknym, cytrusowym zapachu. Zawartość drobinek luffy jest tak minimalna, że przyjemnie masuje skórę, nie podrażniając jej, ale nie spełnia się w roli peelingu. Spokojnie można używać codziennie. Po myciu czuć, że skóra jest oczyszczona, delikatnie nawilżona, jednak nie ma uczucia ściągnięcia czy przesuszenia. Gdyby tylko cena była niższa, to można by po niego sięgać częściej. P.S. tak, "żółta" kategoria jest właśnie za cenę, do same produktu nie mam żadnych zastrzeżeń. 
Pełna recenzja tutaj: [KLIK]

Serum antycellulitowe do ciała, Skin in the city - byłam zdziwiona jak blisko było temu produktowi do konsystencji prawdziwego serum - konsystencja lekko wodnista, przypominająca topiące się masło. Niestety na tym koniec plusów ode mnie - zapach jest dla mnie wręcz nie do zniesienia, mydlano-słodki, okropnie mdły. Sprawia wrażenie szybko wchłaniającego się, jednak po kilku godzinach wystarczy delikatnie przejechać ręką po skórze, żeby wszystko się zrolowało. Szczególnie uciążliwe jest to na nogach, ponieważ wiele nie trzeba, żeby się o coś otrzeć, a wygląda się jak brudas. Wielokrotnie już Wam pisałam, że w kremy antycellulitowe nie wierzę - mogą co najwyżej pomóc, ale na pewno nie zdziałają cudów same z siebie. Chętnie jednak po nie sięgam, ponieważ mają zwykle mocniejsze działanie nawilżające. Szkoda tylko, że to serum nie potwierdza tej teorii - osadza się na skórze zamiast wchłaniać i w ogóle nie nawilża. Poczułam ogromną ulgę, gdy już się skończył. 


Kawowy scrub do ciała, Mr. Scrubber - mocny zdzierak o pobudzającym, kawowym zapachu. Oprócz świetnych właściwości zdzierających, nawilża skórę, nie pozostawiając jednak na niej olejowej warstwy. Oprócz peelingu ciała, bezproblemowo wykonacie nim peeling twarzy i nie zaskoczą Was żadne podrażnienia czy zapchania. Szczerze żałuję że się skończył, ponieważ był naprawdę super! = ) 
 Pełna recenzja tutaj: [KLIK]

Płyn micelarny, Balneokosmetyki  - dobry płyn micelarny o prawie niewyczuwalnym zapachu. Radził sobie z codziennym makijażem, nie pienił się zbyt mocno, nie podrażniał ani nie zapychał. Jedynym, jednak dość wyraźnym minusem było to, że powodował okropne szczypanie oczu. Było to tak uciążliwe, że musiałam szukać kolejnego produktu do demakijażu oczu, ponieważ nie dało rady z tym współpracować. Gdyby nie to - wszystko byłoby okej. 
Pełna recenzja tutaj: [KLIK]

Hamamelisowy tonik do twarzy, Evree - przyjemny, delikatny produkt nawilżająco - uspokajający. Wprost stworzony do cery tłustej, mieszanej, skłonnej do wyprysków czy wydzielania nadmiernej ilości sebum. Nie tylko oczyszczał i nawilżał, ale również ograniczał świecenie się, łagodził zmiany trądzikowe i przyspieszał ich leczenie. Świetnie orzeźwiał w trakcie dnia i sprawdzał się jako mgiełka utrwalająca bądź reanimująca makijaż =) A do tego miał bardzo delikatny, kwiatowy zapach.
Pełna recenzja tutaj: [KLIK]


Krem na noc, Decleor Paris  - jedna z próbeczek, która trafiła do mnie wraz z pełnowymiarową maską i kremem do twarzy. A że ostatnio wzięłam się za wykańczanie tych wszystkich maluchów, to w następnym denku pewnie będzie ich zatrzęsienie =) Ten kremik starczył mi na szalone dwa użycia - był bardzo gęsty, niczym pasta do zębów i oleisty - świetnie nawilżał skórę i wyraźnie leczył zmiany trądzikowe. Chociaż wydawał się treściwy i ciężki, to jednak nie zapchał mojej tłustej cery. Docelowo krem ten jest przeznaczony dla cery wrażliwej. Produkt wart zainteresowania =)

Super power mezo serum korygujące, Bielenda - mój absolutny must have ostatnich miesięcy i nadchodzącego lata. Chociaż na efekty musiałam czekać ze dwa tygodnie, to świetnie zadziałał na moją cerę. Obecnie ma ujednolicony koloryt, część zaczerwienień i przebarwień zniknęła, pory są zdecydowanie mniej widoczne i bardziej oczyszczone. Ponadto pojawiające się od czasu do czasu wypryski są mniejsze i szybciej się leczą. Chociaż przez ostatnie kilka tygodni stosowałam go od czasu do czasu, bardziej dla utrzymania efektów niż spowodowania kolejnych, to jednak nie mogłam się powstrzymać i kupiłam kolejną butelkę. 
Pełna recenzja tutaj: [KLIK]

Rozświetlający krem pod oczy, KrynickieSPA - od tego to zdecydowanie proszę mnie trzymać jak najdalej. Najgorszy krem pod oczy, z jakim miałam dotychczas do czynienia. Jeszcze nigdy moja skóra pod oczami nie wyglądała na tak zmęczoną, wysuszoną i starą jak po zastosowaniu tego kremu. A jeszcze przed jego otwarciem twierdziłam, że kremy pod oczy stosuję profilaktycznie, bo w zasadzie ani nie mam przesuszonej skóry, ani specjalnie wymagającej. Po spotkaniu z tym kremem, moja skóra wyglądała gorzej niż u starej, przepracowanej sekretarki. A taką miał bogatą i treściwą konsystencję... Cały został zużyty jako krem do stóp, bo jednak żal było wywalić całą tubkę kremu. 
Pełna recenzja tutaj: [KLIK]



Maska Peel-off, Himalaya Herbals - jak wiecie, produkty tej marki darzę specjalną sympatią, jednak tej maski nie potrafię ocenić jednoznacznie. Kupiłam ją jeszcze zanim zdążyłam się zorientować, że maski tego typu na mojej cerze nie mają racji bytu. Po prostu zastygają wieki. A jak już im się to uda, to wcale nie przylegają do mojej cery tak, żeby cokolwiek z niej wyciągnąć. Tą maskę ostatecznie zużyła moja mama i na niej rzeczywiście jakieś działania nawilżająco - oczyszczające były, chociaż ona z kolei nie jest przekonana do masek tego typu. Z ulgą posłałam tubkę do kosza =) 
Pełna recenzja tutaj: [KLIK]

Maseczka oczyszczająca, Decleor Paris  - delikatna w swoim działaniu ziołowa maseczka oczyszczająca. Kremowa, nie zastygająca, prosta zarówno w nakładaniu jak i zmywaniu. Dokładnie i długotrwale oczyszczała pory, rozświetlała cerę i przywracała jej równowagę. Na drugi dzień po jej zastosowaniu skóra zdecydowanie wolniej się przetłuszczała. Szkoda, że jest taka droga, ponieważ na rynku można znaleźć maski o podobnym działaniu, jednak o połowę tańsze. 
Pełna recenzja tutaj: [KLIK]

Oczyszczająca maska peel-off, Beauty Formulas - naczytałam się o niej wiele pozytywnych opinii, których ja niestety nie mogę powtórzyć. Konsystencja jest zdecydowanie zbyt wodnista, żeby komfortowo się ją nakładało, a jak wiecie, na mojej cerze szybciej by spłynęła niż zastygła. Poza tym nie robiła nic - nie oczyszczała, nie nawilżała, kompletnie nic. Tej wersji już nie dawałam nikomu, niestety skończyła w koszu. Jednak byłabym za tym, żeby więcej marek produkowało maseczki do twarzy w takich wielorazowych opakowaniach - świetny pomysł!


Regenerujący krem ze śluzem ślimaka, Avena - bardzo treściwy i bogaty, mocno nawilżający krem. Mimo swojej specyficznej konsystencji łatwo się rozprowadza, wchłonięcie się jednak zajmuje my chwilę dłużej, niż w przypadku tradycyjnych, lekkich balsamów. Plusem jest to, że nie pozostawia tłustej i lepkiej warstwy na skórze. Jednak uważajcie na drobne zadrapania i skaleczenia - krem powoduje okropne szczypanie, o czym przekonałam się przy zadraśnięciu skórek wokół paznokcia. Poza tym zapach nie należy do tych najbardziej atrakcyjnych - mi przypomina winogronowy krem do twarzy z Ziai, taki mydlany, lekko mdlący, jednak do przeżycia. 

Płatki do demakijażu oczu, Balea - mój wybawca podczas starć ze szczypiącym płynem micelarnym! Ładnie rozpuszcza makijaż, radzi sobie z tradycyjnym tuszem, nie powoduje szczypania, podrażnień czy innych niepożądanych zjawisk. No i ten komfort użytkowania - wyciągasz płatek i już możesz go używać. Muszę przyznać, że bardzo mi taka forma kosmetyku przypadła do gustu =) 
Pełna recenzja tutaj: [KLIK]

Krem do rąk, TreacleMoon - mocno nawilżający i regenerujący krem do rąk o dość gęstej i treściwej konsystencji. Ten egzemplarz charakteryzował się bardzo słodkim i wyraźnym zapachem pianek Marshmallow - aż miało się ochotę go zjeść =) Wybierając zapach tych kremów do rąk zdecydowanie trzeba szukać takiego, który nie będzie nas wyprowadzał z równowagi, ponieważ zapachy są mocne, wyraziste i długo utrzymują się na dłoniach. Krem szybko się wchłania, pozostawiając delikatnie lepką warstwę. Jednak sami wiecie jak to jest - jeżeli choć jedna cecha kosmetyku przypadnie nam do gustu, jesteśmy w stanie przymknąć oko na inne. Choć nie cierpię lepiących się i śliskich rąk, to jednak zapach i mocne nawilżenie skutecznie przyćmiły mi tę wadę =)

Żel pod prysznic, TreacleMoon - miniaturka o przepięknym, wiosennym zapachu watermint rain. Pewnie to jedynie siła zielonego koloru i obrazków, jednak mi się ten zapach naprawdę kojarzył z wiosennym, lekkim deszczem. W rzeczywistości pachniał owocami połączonymi z miętą - taki delikatny, orzeźwiający zapach. Produkt ładnie się pienił, delikatnie mył, a co najważniejsze - nie przesuszał skóry. Był okropnie gęsty, więc można go używać w naprawdę minimalnych ilościach =) 


Curling Pump-Up Mascara, Lovely - pozycja obowiązkowa w co trzecim - czwartym denku, ponieważ więcej ten tusz nie wytrzymuje. Robi się w nim pełno utrudniających aplikację grudek. Jednak jest on tak tani, że bez najmniejszego problemu można by go wymieniać co miesiąc =) Maskara ładnie rozdziela rzęsy, przyciemnia je i delikatnie wydłuża. I szczerze mówiąc, więcej mi na co dzień nie potrzeba. Od jakiegoś czasu eksperymentuję z nowymi tuszami i niestety póki co głównie żałuję tych eksperymentów. 

Kamuflarz w kremie, Catrice - jestem w szoku, że udało mi się wykończyć ten produkt, ponieważ nie tylko jest go strasznie dużo, to jest też baaardzo wydajny. U mnie był stosowany głównie jako baza na powieki, ewentualnie jako korektor na drobne wypryski. Póki co jako zamiennika używam wersji płynnej i to chyba przy niej jednak zostanę =) 

Izia, Sisley Paris - próbeczka, którą dostałam przy okazji zakupów w Sephora. Niestety, mimo zachwytów pani przy kasie, nie okazała się ona moimi ulubionymi perfumami na lato. Dla mnie pachnie ona jak stara woda po kwiatach i do tego wietrzeje z zastraszającą prędkością. Po pół godziny od spryskania się od stóp do głów mój facet nie był w stanie wyczuć nic - a nuta kwiatowa uderzająca w nozdrza przy aplikacji jest naprawdę konkretna. Jeżeli ktoś lubi kwiatowe zapachy, to może mu przypadną do gustu - ja takich akurat nie cierpię. 


Maska do włosów, Artego - próbka, której zawartość okazała się być kompletną klapą. Miała zwiększać objętość, a przetłuścila moje włosy na maksa (i to w przeciągu jednej nocy!), dokładając do tego puszenie się na samych końcach. Włosy sięgają mi w okolice brody, także wyobraźcie sobie sami, jak tragicznie musiało to wyglądać. W każdym wypadku po wieczornej kąpieli rano musiałam ponownie myć włosy, żeby nie wstydzić się za siebie na ulicy.

Peeling + maska do stóp, Shefoot - peeling rzeczywiście bardzo dobry, mocny, w sam raz do stóp. Niestety z maską było już nieco gorzej, ponieważ moje stopy potrzebują jednak większej dawki nawilżenia niż ta, którą zapewnia ten produkt. 

Tee Tree mask, It's Skin - maska o prawdziwie oczyszczającym działaniu. Jeszcze nigdy nie miałam tak oczyszczonych porów za sprawą maski w płachcie. Świetnie przylega do twarzy, nie zjeżdża z niej i przyjemnie pachnie. Cera oprócz oczyszczenia jest również rozświetlona, nawilżona i ma ujednolicony koloryt. Super produkt zarówno do regularnego stosowania jak i przed większym wyjściem. 
Pełna recenzja w/w masek tutaj: [KLIK]

Łagodzący krem pod oczy, Sylveco - jest to już druga próbka tego kremu w mojej kosmetycznej karierze. Owszem, podoba mi się jego lekka konsystencja i szybkie wchłanianie się. Ładnie nawilża skórę pod oczami i sprawdza się też pod makijażem. Mam jednak jedno ale - czy pełnowymiarowy produkt również ma taki duszący, mało przyjemny zapach, czy obie próbki na jakie miałam okazję trafić zdążyły się lekko nadpsuć? Rozumiem, że Sylveco produkuje dość naturalne w składzie kosmetyki, w których zapach jest zawsze kwestią drugorzędną, jednak ten konkretny jest dla mnie odrzucający, co skutecznie zniechęca mnie do sięgnięcia po pełnowymiarowy produkt. 

Sól do kąpieli, Tetesept - jednorazowa saszetka z solą do kąpieli o dość mocnym, bliżej niezidentyfikowanym zapachu. Niestety dla mnie nie był to zapach miłości, ponieważ oprócz zabarwienia wody na fioletowo - różowy, sól ta nie zrobiła nic, oprócz drażnienia moich nozdrzy. Zdecydowanie za mocny zapach jak na relaksującą kąpiel.


Płatki kosmetyczne ISANA &  TAMI  - w zasadzie identyczne, tanie, nierozdwajające się, miękkie - absolutnie obowiązkowa pozycja każdego denka. 

Nawilżane chusteczki, Cleanic - używam bardzo rzadko, jednak nie wyobrażam sobie nie mieć takowych w torebce. Zawsze gdy ich zapomnę bądź się skończą to właśnie wtedy są najbardziej potrzebne =) Tym konkretnym nie mam nic do zarzucenia - zupełnie przyzwoite, dobrze nasączone, nienachalnie pachnące nawilżane chusteczki. 

Folie do ściągania hybryd, NeoNail - bardzo ułatwiają życie podczas ściągania hybrydowego manicure - nie trzeba się bawić w cięcie folii i walkę w zawijanie wacików. Pewnie wszystkim doskonale znane, jednak mi się akurat skończyły, to odruchowo wrzuciłam je do koszyczka z denkami =) 


I to by było "już" na tyle =) Wiecie co? Aż mi wstyd, że zdążyłam zdenkować tyle produktów, które nie doczekały się pełnej recenzji na blogu. W końcu staram się Wam opisywać wszystko to, co aktualnie używam, nie ważne czy to krem do rąk, balsam czy żel do mycia twarzy. Jednak teraz będę miała już zdecydowanie więcej czasu i postaram się omijać już jak najmniej produktów =) 

Co znacie a co zaciekawiło Was z mojego denka?
Piszcie! =) 

Do następnego wpisu,
SnuKraina =) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz i obserwację! Sprawiasz mi tym ogromną przyjemność =) Z wielką chęcią wpadnę też do Ciebie i się odwdzięczę. Nie martw się, z pewnością znajdę drogę =)

P.S. Pamiętaj, że pozostawiając komentarz, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych osobowych.